
Warsztaty z kuchni tajskiej
Kto by pomyślał, że tak szybko napłyną do mnie zamówienia na przepisy! No ok, jedno zamówienie. Ale spełniam je i zachęcam do werbalizacji swoich potrzeb. Do tego przepisu zainspirowały mnie warsztaty kulinarne z kuchni tajskiej z Darią Ładochą, które każdemu polecam. Świetna sprawa, bo człowiek naprawdę uczy się sam gotować i wymyślać dania, a nie klepać z pamięci trzy przepisy na przemian.
Tak oto, na zamówienie mojego przyjaciela Bartka, powstała moja wariacja na temat zupy tajskiej. Jest ostra, jest kwaśna i jest pyszna. I szybka w wykonaniu! Tradycyjnie już uprzedzam, żeby się nie denerwować i nie przerażać składnikami, które mogą się wydawać nietypowe – wszystko znajdziecie w większości marketów, na półkach z kuchniami świata, to nie są żadne cuda na kiju.
Przepis na zupę tajską z krwetkami
Składniki:
Bulion warzywny lub mięsny
Zielona papryka
Chilli *
Po 2 łyżeczki sosu ostrygowego i brązowego cukru
3 łyżeczki sosu rybnego
Sos sojowy – około 2 łyżki
Limonka
Krewetki (mrożone, surowe, szare, 10-12 sztuk)
Szpinak
Szalotki – 2 większe lub 3 małe
Czosnek – ok. 3 ząbki
Kolendra
Mleko kokosowe
Pół łyżeczki kminu rzymskiego
Olej ryżowy / sezamowy
Opcjonalnie: Liście limonki kafir** lub trawa cytrynowa
Pasta domowej roboty
W moździerzu ucieramy pokrojoną papryczkę chilli (użyłam zielonej), 3 ząbki czosnku, ok 3 cm kawałek imbiru, sok z połowy limonki, pół łyżeczki kminu i ok 1,5 łyżeczki cukru brązowego.
Krewetki i inne składniki
W dużym garnku z dnem przystosowanym do smażenia (moje są z IKEA – widzicie je na zdjęciach, serdecznie polecam. Nikt mi za to nie zapłacił) rozgrzewamy odrobinę oleju, posypujemy szczyptą soli i wrzucamy zawartość moździerza. Na patelnię wrzucamy krewetki i chwilę smażymy, aż zmienią kolor, na dużym ogniu. To powinno trwać jakieś 2-3 minuty. Dorzucamy pokrojoną w piórka szalotkę i pokrojoną w kostkę zieloną paprykę. Jeśli używamy – to jest też moment na kafir. Mieszamy całość i zalewamy gorącym bulionem. Dolewamy sos sojowy, ostrygowy i rybny oraz puszkę mleka kokosowego. Przykrywamy, zmniejszamy ogień i zostawiamy w spokoju na ok. 10 minut, jeśli zacznie się gotować – mieszamy.
Szpinak, kolendra i limonka
Kiedy smaki przejdą, próbujemy i zgodnie z potrzebami dodajemy sosu sojowego, jeśli jest nie słone, soku z limonki – jeśli nie kwaśne i chilli, jeśli za łagodne. Kiedy już jesteśmy ukontentowani z tego, co nam wyszło, wyłączamy gaz i dopiero wtedy wrzucamy szpinak – powinien jedyne zwiędnąć, nie ugotować się na papkę. Na talerzu posypujemy świeżą kolendrą i polewamy limonką. Jeśli ktoś życzy sobie bardziej treściwie, można dodać ryż jaśminowy lub azjatycki makaron.
Wiara czyni cuda, mówi się, i to oczywiście bzdura 🙂 ale musicie mi uwierzyć na słowo, że to jest wszystko bardzo łatwe i szybkie. I na pewno nieco bardziej ekscytujące niż niedzielny rosół 🙂 nie to, żebym miała coś do rosołu – rosół jest zajebisty. Ale każdy czasem potrzebuje małej odmiany!
*Pamiętajcie, że każda papryczka ma swoją ostrość. Niektóre po dotknięciu językiem zwalą z nóg, inne możecie wrzucić 3 całe i nic. Dlatego należy najpierw SPRÓBOWAĆ. Wyczuć czy coś jest wystarczająco ostre, nie dość ostre, za ostre? Zawsze można się wspomóc odrobiną suszonego chilli w płatkach, które ma stałą ostrość.
**Z kursu kuchni tajskiej Darii Ładochy wiem, że najlepsze są świeże lub mrożone. Co do trawy cytrynowej z doświadczenia własnego też mówię, że suszona nie ma sensu – dla mnie smakuje jak trawa zebrana pod blokiem. Czasami lepiej już nie dodać nic… Za to żeby podbić „cytrusowość”, zawsze warto na koniec zetrzeć skórkę z limonki. Trzeba jednak KONIECZNIE bardzo dokładnie myć limonki i cytrusy jeśli używamy ich skóry, bo w marketach są pokryte woskiem. I macane przez 300 osób. Które tymi rączkami… resztę pozostawiam wyobraźni.
















