Placki ziemniaczane – z solą czy z cukrem?

Bywa tak, że człowiek jest w trasie no i musi coś zjeść, bo się udusi. Polskie drogi i bezdroża mają do zaoferowania liczne przydrożne jadłodajnie, „tawerny”, miejsca które hucznie zwą się „restauracjami” itp. Jedzenie tam to zawsze ryzyko – w najlepszym razie wizyty w toalecie o wątpliwych warunkach sanitarnych, w najgorszym zatrucia pokarmowego. Jeżeli kiedykolwiek znaleźliście się w sytuacji, w której musicie zamówić coś w nieznanym, a wręcz podejrzanym miejscu, to pewnie wiecie o czym mówię.

Oczywiście nie powiem wam, że są dania pewniaki, które was przed tym uchronią, bo nie ma. Ale można ryzyko podejmować maksymalne lub minimalne. Kto lubi życie na krawędzi postawi na żur z jajem (lekko szarym) lub flaki (fluorescencyjnie czerwone od gotowej przyprawy). Kto naprawdę zagląda strachowi w oczy, poprawi czymś w sosie typu gołąbki, lub – o zgrozo – mielonym. Jeśli jednak drogie wam życie i przyszłe dni, pójdziecie bezpieczniej – np. w schabowego. Moim zdaniem jednak najbezpieczniejsze są placki ziemniaczane, bo dodatkowo eliminują wątpliwej jakości (i świeżości) mięso. Ja tak zwykle stawiam. Placki ziemniaczane jednak, wbrew pozorom, to wcale nie jest sprawa oczywista. Bywają lepsze, gorsze i wszystko pomiędzy, ale najlepsze są oczywiście domowe. Uwielbiam je od dzieciństwa i nigdy nie mogłam się zdecydować – z solą, czy z cukrem?

Wiem, że zwykle społeczeństwo jest spolaryzowane i wyznawcy tych dwóch frakcji są na granicy konfliktu zbrojnego. Ostatnio nawet premier Morawiecki wzniecił w narodzie ostry ogień potyczek słownych, na granicy rękoczynów wręcz, deklarując, że on to z cukrem niekoniecznie. „Nie. Wolę ze śmietaną, albo kwaśnym mlekiem” – odpowiedziała głowa państwa na pytanie internauty. Ja takiej wersji nie znam, za to na ten przykład zawsze jadłam na zmianę – raz tak, raz tak, nie mogąc się kompletne zdecydować, bo kocham obie wersje! Mało tego – ostatnio najbardziej pasują mi… z domowym strogonowem. Przepis znajdziecie TUTAJ 🙂 Jakkolwiek jednak byście ich nie jedli – ilu smakoszy, tyle wersji – na pewno są pyszne.

Składniki:
Ok. 1 kg ziemniaków
2 jajka
Pół łyżeczki soli
ok 200-250 g mąki pszennej
Olej słonecznikowy (lub np. lniany)

Obrane i opłukane ziemniaki ucieramy na grubych oczkach tarki do miski. Następnie ugniatając w dłoniach odsączamy przed przerzuceniem do drugiej miski – powinniśmy w ten sposób pozbyć się minimum szklanki, a najlepiej równowartości dwóch szklanek wody. Dzięki temu można dać o wiele mniej mąki, co oczywiście jest lepsze i zdrowsze. Do ziemniaków dodajemy 2 jajka, sól i mąkę – na oko. Proponuję zacząć od 150 gramów, wymieszać i ewentualnie, w razie potrzeby, stopniowo dodać więcej. Nie powinniście jednak przekroczyć 250 g na kilogram ziemniaków. Jeśli nie jesteście pewni czy konsystencja jest ok – po prostu usmażcie jednego na próbę 🙂

Na dużej patelni rozgrzewamy sporo oleju – 4-5 łyżek. Placki nakładam wielkości łyżki do zupy, lekko spłaszczając je na patelni – tu też jednak wiem, że są różne szkoły i niektórzy wolą zrobić mniej placków, za to np. wielkości talerzyka. Nie mnie to oceniać oczywiście, ale ja przywykłam do małych i takie polecam. Smażymy z obu stron na złoto i zdejmujemy na papierowy ręcznik, by pozbyć się nadmiaru oleju. Mniej-więcej w połowie trzeba dolać do smażenia jeszcze ok. 1-2 łyżki oleju, bo placki niestety „piją” tłuszcz. Jeśli na patelni będzie go za mało, mogą przywierać lub się przypalać.

One Comment Add yours

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *